Miał być wpis na temat Leo i.. będzie wpis na temat Leo. Tylko zgoła inny niż sobie zaplanowałam! Miała być druga część wpisu z najczęściej zadawanymi pytaniami (pierwszą część przeczytacie tutaj), ale Maltańczyk najwidoczniej uznał, że to nuda i trzeba dostarczyć ciekawszego tematu na wpis. Mój tata powiedział kiedyś, że z tym psem to więcej zachodu niż z bliźniakami. Kiedyś się z tego śmiałam, ale wiecie co? Coraz częściej przyznaję mu rację 😉 Jeśli jesteście ciekawi, co takiego Leo “zmalował” tym razem – zapraszam na wpis!
PLAN NA SOBOTĘ – PSIA PLAŻA
W sobotę od rana postanowiłam sprawić Leo trochę radości i zabrałam go na pieską plażę. Ze wszystkich miejsc, w które go zabieramy to właśnie plażę zdaje się lubić najbardziej. Jest to specjalna plaża dla psów, całkiem niedaleko naszego mieszkania. Jest ogrodzona płotem więc czworonogi nie mogą uciec, tylko swobodnie polatać sobie po piasku, wykąpać się w zatoce i nawiązać kolejne pieskie znajomości. Czysta radość dla psiaków, zwłaszcza przy pięknej pogodzie! Gdybym jednak mogła przewidzieć, jaki będzie skutek naszego sobotniego wypadku to z pewnością zostalibyśmy w domu!
Na plaży spędziliśmy nieco ponad godzinę i Leo wyszalał się niesamowicie. Jakiś czas po przyjeździe do domu nasz psiak zwymiotował. Prawdę mówiąc, początkowo niespecjalnie się tym przejęliśmy, bo nie pierwszy raz zdarzyło mu się “rzygnąć” po powrocie z zabawy. Czasem “zawinił” łyk słonej wody, czasem kawałek kory drzewa, a organizm szybko się pozbywał problemu i wszystko było w porządku. Niestety tym razem na jednych wymiotach się nie skończyło i wieczorem po trzeciej “fazie” zaczęłam się już mocno niepokoić. W dodatku Leo robił się coraz bardziej osowiały… W głowie miałam déjà vu z maja zeszłego roku (więcej tutaj).
Po nocnych konsultacjach facetimowych z zaprzyjaźnionem weterynarzem w Polsce (mój tata!) i kolejnej plamie na wykładzinie w sypialni, podjęliśmy decyzję, że nie ma co czekać rana i o 2 w nocy wylądowaliśmy na ostrym dyżurze w klinice dla zwierząt na drugim końcu miasta. Taaak, Leo potrafi świetnie zadbać o nasz #saturdaynightfever 😉
DIAGNOZA
Leo szybko został poddany diagnostyce. Badanie palpacyjne, rentgen, badania krwi – i po 40 minutach już było wiadomo, co tym razem dolega psiakowi. Lekarka aż zawołała mnie do obejrzenia zdjęcia rentgenowskiego. Okazało się, że TYM RAZEM Leo oprócz tego, że jest już porządnie odwodniony (u małych piesków to błyskawiczny proces), to w swoich wnętrznościach ma… piasek. Taką ilość piasku, która całkowicie zatkała mu przewód pokarmowy.
Przyznam szczerze, że aż mi się zakręciło w głowie, gdy usłyszałam diagnozę, zwłaszcza, że młoda lekarka powiedziała, że takiego przypadku to jeszcze nie miała. Natomiast ja zaczęłam na przemian obwiniać siebie za ten idiotyczny pomysł wyjścia na plażę oraz zastanawiać się, co mu wpadło do tego maltańskiego łebka, żeby wtranżolić piasek z plaży!? Zwłaszcza, że na plażę chodził od maleńkości, czasem nawet raz w tygodniu i nigdy wcześniej taki pomysł nie wpadł mu do głowy.
Oczywiście do domu wróciliśmy sami, a Leo został w klinice.. Tam od razu został podłączony pod kroplówkę i rozpoczęto działania mające na celu pozbycie się piasku w sposób inny, niż operacyjny.. Cały czas trzeba było jednak monitorować sytuację, bo obawiano się nawet perforacji..
CZEKANIE
Nie ma dla mnie gorszej rzeczy niż bezsilność. Gdy nie można absolutnie nic zrobić, tylko czekać. Na dalszy rozwój sytuacji, na działanie leków, na informację z kliniki. Nie będę nawet mówić jaki stres towarzyszył mi przez kolejne półtora dnia. Kto ma pupila i był w kiedyś w takiej sytuacji ten wie, kto nie miał – i tak nie zrozumie. Wizyty u Leo także nie poprawiały mi samopoczucia, bo widzieć psiaka, którego normalnie roznosi energia w takim stanie jest straszne. Obolały, ospały przez silne leki, lejący się przez ręce – serce mi pękało, gdy widziałam chorego bidulka…
POWRÓT DO DOMU I REKONWALSCENCJA
Na szczęście wczoraj rano dostałam wiadomość, że sytuacja poprawia się, operacja nie jest konieczna i dalsza rekonwalescencja może odbywać się w domu. Po południu odebrałam małego szkraba z kliniki. Po całej akcji jest bardzo osłabiony i nadal na lekach, dlatego bardzo dużo śpi i odpoczywa, ale widzę, że powoli dochodzi do siebie. Każda oznaka powrotu do zdrowia cieszy – niezależnie czy to merdający ogonek czy zjedzona kolacja. Jest szansa, że za kilka dni nie będzie pamiętał o całej sytuacji.
Nam na pamiątkę zostaną kolejne siwe włosy na głowie i… rachunek z kliniki. Zgadnijcie na jaką kwotę opiewa? (więcej o kosztach leczenia psiaka w USA przeczytacie tutaj). Mówiłam już wcześniej, że nie mamy w domu nic cenniejszego niż maltańczyk? :>
*
Napisałam ten post trochę dla wyrzucenia z siebie emocji z ostatnich dni, ale również ku przestrodze. Nie wiem czy zabieracie czasem psiaki na plażę czy nie, ale jeśli tak, uważajcie na nie. Ja straciłam czujność, gdy Leo biegał jak szalony i kopał doły, bo robił dokładnie to co zawsze. Nigdy wcześniej nie jadł piasku, więc nie przyszło mi do głowy, że zrobi to teraz. Chwila nieuwagi i kłopoty gotowe.
Macie na koncie jakieś przeboje z Waszymi pupilami? Czy tylko ten nasz Leo jest taki wyjątkowy…? 😉
24 komentarze
Julia
12 lutego 2019 at 21:21Oj Kasiu, Ty dobrze wiesz, że u nas też ciagle tego typu przygody 🙁
Biedny Leo! Przesyłamy dużo całusów razem z Clarą! :*
kashienka
12 lutego 2019 at 21:55Tyle, że Clara niczemu nie jest winna! A u nas to sam Leo jest głównym sprawcą wszystkich akcji.. 😉 Dziękujemy i również ślemy całusy <3
AgulaW
12 lutego 2019 at 21:34Biedni, biedni jesteście, naprawde:(
Szczescie w nieszczesciu, ze skończyło sie bez operacji.
Ja juz kiedys pisalam, ze nasza shih tzu to …. ech. A teraz patrzac na instastory w srodku nocy przezywalam niemal te same emocje, co Ty. Tylko u nas ostry patyk i kawalek choinki w jelitach. Noz mialam ochote ja udusic, siebie udusic,.ze nie dopilnowalam oraz udusic meza/dzieci, ze nie dopilnowaly.
Ale w sumie u nas tez skonczylo sie bez operacji, a nawet już jest tak samo.
Czyli mloda usiluje zezrec co jej wpadnie pod pysk. Wrrrrr. Na plazy oduczylismy psa kopac, gdziekolwiek oduczylismy kopac, bo ma krotka kufe i natychmiast niemal dusila sie piaskiem, ktory dostawal sie do nosa. Wrażenia dla nas niezapomniane.
A numery wywija nam nieustannie – wyobraz sobie Leo na jachcie lub w koszyku na kierownicy roweru z pomyslem jak tu wyskoczyc i zaladowac pania z rowerem do rowu?
Wyobrazilas sobie?
No. To nasza codziennosc:)
Ale i tak kocham ta psice najbardziej na swiecie!
Tak jak Ty kochasz Leo, czyż nie?
Pozdrawiam cieplo
AgulaW
kashienka
12 lutego 2019 at 22:04Sama najlepiej wiesz jak jest – mam totalnego bzika na jego punkcie 😉 Mimo tych wszystkich akcji!
Leo na jachcie i Leo w koszyku na kierownicy… hmm… moja wyobraźnia ma jednak swoje granice 😀
ps. Dobrze, że Wasza psinka już czuje się lepiej <3
Agnieszka
12 lutego 2019 at 23:08No dobra, to teraz chwila szczerości – ile?? ?
kashienka
12 lutego 2019 at 23:11$2000 :/ Właśnie dziś wysłałam papiery do ubezpieczyciela Leo, zobaczymy ile się dorzucą..
Szaratkowo
12 lutego 2019 at 23:21Oj Kasiu, czekalam na te dobre wiesci o stanie Leo! Wlasciwie tylko po to zagladalam na insta. Rozumiem calkowicie Twoj strach. Ja tez mam totalnego hopla na punkcie naszej Bonnie, dzieci nawet twierdza oburzone, ze bardziej ja kocham od nich ? Teraz czeka mnie decyzja odnosnie sterylizacji. Z jednej strony bylam juz zdecydowana, ale poczytalam opinie niektorych weterynarzy(!), ktorzy uwazaja ze w przypadku suczki moze to przyniesc wiecej skutkow ubocznych niz korzysci, no i zwatpilam 🙁 Tak samo boje sie, ze jej male serduszko moze nie wytrzymac narkozy.. I teraz sama nie wiem co robic :
A dla Leo DUZO zdrowia i zeby swoich ludzkim rodzicom dal troche odsapnac od stresu ?
kashienka
13 lutego 2019 at 19:05Dziękujemy <3
Co do sterylizacji psinki, to niestety nie pomogę, bo nie mam wiedzy w tym temacie 🙁 W przypadku kastracji pieska jest zdecydowanie więcej plusów niż minusów, zresztą to jest tutaj warunek byśmy mogli go czasem zostawić w daycare czy hotelu dla psów. No i w przypadku "chłopca" to jest to łatwiejszy zabieg - Leo dwie godziny po już chciał biegać, aż musiałam go stopować... 😉
Ola
13 lutego 2019 at 05:42Oh Kasiu, bardzo dobrze rozumiem Twoją sytuację. Dokładnie rok temu moja kotka zdecydowała się zakraść do szuflady w komodzie, wyciągnąć torebkę, w której trzymam dekoracje i połknąć balona 🙁 Skończyło się na podobnie jak u Ciebie, telefonem do teścia, który jest weterynarzem (w Australii, a my mieszkamy w Katarze), wizyta w klinice w środku nocy i niestety skończyło się na operacji, bo nic co miało pomóc nie dało rady i balon przykleił się do ściany żołądka 🙁
Od tej pory żadnych balonów w domu, a każdy najmniejszy nawet kawałek plastiku muszę wyrzucać z prędkością światła haha. Od tamtej pory żartujemy, że musimy zacząć dawać Eddie kieszonkowe żeby sama mogła płacić za swoje przygody:) Tzymaj się ciepło! Ola
kashienka
13 lutego 2019 at 19:07Ojej bidulka, aż mnie ciarki przeszły 🙁
A co do kieszonkowego dla pupila to dobry pomysł – tylko obawiam się, że musiałoby by być wysokie, by pokryć wszystkie wydatki ^^
Marta
13 lutego 2019 at 07:09Widocznie po feriach w Polsce chciał zostać piaskarką 😉 zdrówka dla psiaka i szczodrego gestu ubezpieczyciela 🙂
kashienka
13 lutego 2019 at 19:08Hahahaha to całkiem możliwe 😀 Dziękujemy <3
Paulina G Lifestyle
13 lutego 2019 at 11:04Ah te nasze psiaki ! 😀 Życzę dużo zdrówka dla Leo i dziękuję za ten post, bo mój Kobi też uwielbia plażę i bieganie po piasku, a na to będę miała od teraz uwagę 😉
kashienka
13 lutego 2019 at 19:09Uważaj na Kobiego Kochana :* Nigdy nie wiadomo, co im wpadnie do łebków! Dziękujemy <3
Marta
13 lutego 2019 at 12:04O kochana, jako, że psów u nas zawsze było dużo (znaczy w rodzinnym domu), to były już przeróżne przeboje.
Np. jedna wyskoczyła z bagażnika i dłuuuugaaaa w laaaaaaas. Nigdy tego nie robiła. Nigdy. Czekała na pozwolenie na wyjście i szliśmy na spacer. Dobę jej nie było, wszyscy leśnicy z okolicy poinformowani, że ten terier walijski, to nasz będzie. Ktoś nam poradził “powieście w tym samym miejscu na drzewie koc z zapachem domu, niech się niesie”, Tata pojechał z kocem, wysiada z samochodu, otwiera bagażnik, żeby wyjąć koc, a tu hyc. I na kocu leży zaginiona.
Parsonka natomiast wlazła w borsuczą jamę i tyle ją widzieli przez kolejne 3h. Bo gdzieś w sieci jam sobie łaziła, a my staraliśmy się ludźmi obstawić każde wejście/wyjście i błądziliśmy po lesie w poszukiwaniu kolejnych otworów. I z palpitacjami serca, bo taki borsuk mógłby ją mocno skrzywdzić.
Jedna przygoda ciekawa była też, kiedy nagle dzwonek do sklepu (od strony garażu Tata ma sklep), otwieramy drzwi, a tu nam wciskają biszkoptowego labradora “to wasz, uciekł wam”. Bezwiednie Mama złapała za smycz, drzwi się zamknęły. W głowach “ALE JAK ONA UCIEKŁA, PRZECIEŻ BIEGA PO PODWÓRKU?!?!”. Patrzymy na labka a on…z jądrami 😀 Eee… to nie nasza suczka na pewno. Otóż został złapany z ulicy, bo się kręcił blisko, ale to nie był nasz. Okazało się, że mądry inaczej właściciel mieszkający pod lasem (tym, w którym zaginęły wyżej wspomniane), psu zapewnia wybieg otwierając mu furtkę :/ Doszłyśmy do tego po numerze tatuażu w uchu, znalazłyśmy hodowcę, hodowca papiery – w nich nr do właściciela.
Były też rzeczy bolesne, kończące się źle, z niewiadomych przyczyn, ale cóż. Nie o tym chcę pisać. Chcę pisać o śmiesznych i radosnych, albo dobrze się kończących.
O, albo nasze dwie szalone miały cieczkę. Zawsze mieszkaliśmy w domkach, porządne płoty etc. Część ogrodu (warzywna od psiej) oddzielona płotem takim siatkowym, ale z wzmacnianą górą. Nasze suczki na spacerze z Rodzicami, ale ja w ogrodzie słyszę smętne ujadanie. Idę zobaczyć co się dzieje! A tam, zahaczony jedną łapą o górę płotu wisi pies… chyba próbował przyjść w zaloty, jeden płot pokonał, drugiemu nie dał już rady. Ja spanikowana zadzwoniłam do Taty, dostałam zakaz dotykania, już wracają i ogarniemy absztyfikanta. We trójkę przerażonego gościa zdjęliśmy, nikomu nic się nie stało, chcieliśmy go do weta zawieźć, bo w końcu kto wie ile tam wisiał i co mu się w łapę mogło stać. Ale uwolniony dostał mocy i…. poszedł w długą, biorąc naprawdę wysoki i naprawdę dobrze zabezpieczony płot prawie, że z miejsca. Jak już wybiegliśmy za płot, to ani widu ani słychu po nim. Na szczęście jeden tylko taki szaleniec się nam w życiu zdarzył.
Mieliśmy też inną walijkę, która w ciąży zaawansowanej potrafiła przeskoczyć przez płot 1,70 m. A jej babka wyskoczyła z okienka na półpiętrze, kiedy je myłam. Dwa metry w dół, jak nie dwa i pół -,- Myślałam, że umrę, a ona… pobiegła gonić gołębia. Nikomu nic się nie stało.
kashienka
16 lutego 2019 at 02:20OMG! Co za niesamowite historie! :)))))) Po przeczytaniu Twojego wpisu poczułam się znacznie lepiej, że nie tylko z Leo mam przeboje 😛
marty
13 lutego 2019 at 13:57A planujesz zrezygnować z chodzenia z nim na plażę?
Nieustannie mnie zadziwia fakt że ludzie nawet w takich momentach robią zdjęcia …. serio w klinice?
kashienka
16 lutego 2019 at 02:26Na razie chyba tak 🙁 Choć szkoda mi bardzo, bo wiem jak Leo kocha plażę…
Zdjęcie Leo z kliniki było zdjęciem, które przesłałam smsem mężowi, który nie był ze mną na odwiedzinach u psiaka. Nie czuję bym robiła coś mega dziwnego uwieczniając psiaka leżącego na moich kolanach.
Marta
14 lutego 2019 at 08:26Kashienko, czy mój komentarz nie przeszedł moderacji, czy go po prostu wcięło? :< Bo taki długaśny napisałam i nie wiem gdzie wylądował. Może w internetowym niebycie?
kashienka
16 lutego 2019 at 02:29Jest, jest Twój długi komentarz – po prostu wszystkie komentarze musze zatwierdzić ręcznie, a że najczęściej od razu na nie odpisuję, to niekiedy jest dzień czy dwa opóźnienia 🙂
Bea
15 lutego 2019 at 11:45Straszna przygoda. Nie ma nic gorszego niż taki osłabiony i chory psiaczek.
A swoją drogą ja się czasem zastanawiam czy te nasze psy mają jakiś instynkt samozachowawczy…. 😉
kashienka
16 lutego 2019 at 02:31Mój nie ma na bank! Myślę, że częściowo to nasza wina – od maleńkości chuchamy i dmuchamy na te nasze psiaki i przez to tracą one te naturalne instynkty.. Ale z drugiej strony nie wyobrażam sobie, by wrócić do czasów, gdy psy biegały luzem po ulicach i nikt się nie przejmował jak nie wróciły na noc.. 🙁
Bea
18 lutego 2019 at 15:37Tak właśnie podejrzewałam, że to wina nadopiekuńczych rodziców 😉
kashienka
19 lutego 2019 at 01:58No niestety 🙁