W dzisiejszym wpisie trochę retrospekcji, bo cofniemy się w czasie.. o prawie pięć lat 🙂 W zeszłym tygodniu odezwała się do mnie sympatyczna dziewczyna, która za chwilę rozpocznie swoją au pairską przygodę. Trochę stresując się nową sytuacją, zadała mi kilka pytań, dotyczących pierwszego dnia z host rodziną. Gdy odpisywałam na tego e-maila, wróciły do mnie wspomnienia tamtego dnia i postanowiłam podzielić się nimi tutaj na blogu 🙂 Może przeczyta je ktoś, kogo czeka to w najbliższej przyszłości? Zresztą na wpis zapraszam wszystkich zainteresowanych tym, jak wyglądał mój pierwszy dzień jako au pair – czyli poznanie host rodziny 🙂
LOT Z NOWEGO JORKU DO ATLANTY
Jak już pewnie wspominałam, program au pair zaczyna się obowiązkowym kilkudniowym szkoleniem, odbywającym się zwykle w Nowym Jorku. Jeśli jednak ktoś ma wizję siebie przechadzającej się po zajęciach po Piątej Alei, niech szybko wybije sobie ten obraz z głowy 😉 Nasza szkoła mieściła się bowiem na końcu Long Island i bez samochodu można było dostać się tylko do najbliższego marketu – a i to wymagało chwili spaceru. Do centrum NYC dotarliśmy dopiero ostatniego dnia, dzień przed rozjechaniem się w różne części stanów.
Agencja au pair po zakończonym szkoleniu zapewnia transport do miejsca docelowego, w którym ma się spędzić najbliższy rok. Część dziewczyn poznanych na szkoleniu wybierała się w miejsca dość bliskie stanowi Nowy Jork, więc podróżować miała autobusem lub pociągiem. Ja natomiast wybierałam się do dość odległej Atlanty, więc czekał mnie lot samolotem. Jak już mówiłam w tym wpisie, kierowca busika rozwożący przyszłe au pair w różne miejsca, wysadził mnie przy niewłaściwym terminalu. Choć teraz się z tego śmieję, to wtedy nieźle się stresowałam błądząc po sporym lotnisku, z wieeelkim bagażem i szukając właściwej drogi.
Odetchnęłam dopiero w samolocie, gdy już szczęśliwie udało mi się zająć miejsce. Napisałam wtedy sms-a do przyszłej hostki, że za moment wylatuję z Nowego Jorku i… znów zaczęłam się denerwować 😀 Tym razem oczywiście tym, że za kilka godzin miałam poznać rodzinę, z którą miałam spędzić najbliższy rok życia! Jacy oni będą? Jak zareagują na mnie dzieci? Jak będzie wyglądać przywitanie na lotnisku?! Wcześniej, oczywiście, mieliśmy kontakt mailowy i rozmawialiśmy na Skype, ale w tamtym momencie, lecąc do Atlanty, uświadomiłam sobie, że lecę do kompletnie obcych ludzi, u których mam nie tylko pracować ale również i mieszkać 😉
POWITANIE NA LOTNISKU
Wbrew moim małym obawom powitanie na lotnisko było bardzo naturalne i bez żadnego dystansu. W miejscu odbioru bagażu czekała na mnie cała rodzina, łącznie z babcią 🙂 Zresztą zanim zdążyłam dostrzec całą rodzinę poczułam silne uściski dwóch szkrabów, którymi miałam się opiekować. Gdy tylko rozpoznali mnie na dużej hali, wybiegli mnie przywitać i rzucić mi się na szyję 🙂 Mieli też samodzielnie namalowany plakat, który zrobili na moje przywitanie. To wszystko było bardzo miłe i natychmiast przełamało lody.
Gdy jechaliśmy samochodem do domu wszyscy mówili jeden przez drugiego, starając się opowiedzieć mi jak najwięcej o nowym miejscu. Trochę trudno mi było nadążyć za wszystkimi informacjami, bo wciąż byłam nieco oszołomiona i onieśmielona. Z ciekawością podziwiałam widoki widziane z okna samochodu i z przerażeniem zerkałam na ruch na miejskim odcinku autostrady (to było piątkowe popołudnie, godziny szczytu). Pamiętam, że pomyślałam sobie wtedy, że nigdy przenigdy nie wyjadę na tę autostradę kierując autem 😀
PIERWSZE POPOŁUDNIE I WIECZÓR Z HOST RODZINĄ
Gdy dojechaliśmy do domu, w kuchni na tablicy napisane było “Kasia przyjechała! Yay!” 🙂 W moich apartamentach na dole czekał zaś koszyk z jakimiś przekąskami i małymi “prezencikami na start”. Było tam wszystko co, mogło mi być potrzebne w najbliższym czasie – głównie kosmetyki, ale też praktyczne gadżety typu przejściówka do telefonu czy stopery do uszu 😉 Takie małe, ale bardzo miłe gesty od razu sprawiły, że poczułam się mile widziana w ich domu.
Pamiętam, że na początku nie mogłam się połapać w tym ich domu, bo był naprawdę ogromny. Śmieszyło mnie też, że wszyscy mówią do mnie GŁOŚNO, WOLNO I WYRAŹNIE, jakby w obawie, że ich nie zrozumiem :))) Po jakimś czasie powiedziałam im, że mogą mówić normalnie, co przyjęli z wyraźną ulgą. Po kolacji, na którą tamtego wieczoru była pizza (wyjątkowo, bo normalnie moja host rodzina odżywiała się bardzo zdrowo), zaproponowali mi wspólne oglądanie filmu. Nie pamiętam w tej chwili tytułu, ale był to jakiś disney’owski film animowany. Dzieci sprzeczały się trochę, które usiądzie koło mnie podczas seansu, ale szybko znaleźliśmy wyjście z sytuacji. Ja usiadłam w środku, a po prawej i lewej stronie miałam po jednym dziecku wtulonym we mnie, jakbyśmy się znali od zawsze :)))
W tamtej chwili, pomyślałam, że chyba naprawdę intuicja mnie nie zawiodła i trafiłam do właściwej host rodziny^^
*
Kilka lat minęło, a ja pamiętam tamto popołudnie i wieczór jakby to było wczoraj! Choć całe 1,5 roku które spędziłam z rodzinką B. wspominam super, to tamten dzień był dla mnie szczególny 🙂 Oczywiście stresowałam się trochę nową sytuacją i gdybałam “jak to będzie?”, ale wszystko poszło lepiej, niż mogłam sobie wyobrazić.
Byliście kiedyś w takiej lub podobnej sytuacji? Powiedzcie, jak wyglądało przywitanie z kimś, kogo nie znaliście wcześniej? 🙂
22 komentarze
Ola
7 stycznia 2019 at 18:52Kasiu, a czy do dzisiaj masz kontakt z tą rodziną czy z dziećmi? Wiedzą np jak potoczyły się Twoje losy i że zostałaś w USA?
kashienka
7 stycznia 2019 at 21:32Pewnie, że tak 🙂 Byli nawet zaproszeni na nasze wesele – niestety nie mogli przyjechać ze względu na jakiś wyjazd, ale wyprawili nam mały wedding shower przed ślubem 🙂 Jak jestem w Atl. na święta to wiozę im pierniczki oraz ich ulubione polskie ptasie mleczko ^^
Ola
7 stycznia 2019 at 22:19No to super, że kontakt/znajomość się nie urwały ??? Pozdrawiam
kashienka
8 stycznia 2019 at 13:46Dla mnie ci ludzie zawsze będą kimś bliskim – zawdzięczam im naprawdę fajny czas 🙂
http://fashionable.com.pl/
7 stycznia 2019 at 19:54Super historia!:) I wspomnienia na całe życie <3
kashienka
7 stycznia 2019 at 21:34Oj tak – teraz sobie przypomniałam, że przecież opowiedziałam Tobie tę historię w Sopocie podczas tego meczu, który “w skupieniu” oglądałyśmy 😀
Agnes
8 stycznia 2019 at 16:58Hej. Ja przyjechałam jako au pair w październiku 2018. Było to niedawno dlatego pamiętam wszystko.
Z NY do DC jechałam pociągiem. Nie trudno było przegapić stację bo była jako ostatnia ? Jechało baaardzo dużo au pair. Coś około 20/30.
Odebrała mnie hostka z moja najstarsza dziewczynką. Była to godzina baaardzo pozna, okolo 9.30/10 pm. A dziewczynka byla w piżamie ?.
Stresowałam się mega! Ale hostka mnie przytuliła, dziewczynka również. Moja pierwsza myśl to była: czemu ona jest taka mała! Hahahaha dziwne wiem.
Do czego zmierzam. Pierwszy dzień to stres, ale jest super ?
A jak wracaliśmy do domu ze stacji, to prawie mielibyśmy stłuczke ? Hostka pokazywala mi wszystko dookoła A ja krzyczałam STOOOOP (wiechałaby w zad innemu autu) także było śmiesznie dla mnie ?
kashienka
9 stycznia 2019 at 20:06Niezłe wspomnienia! :)))))) Najważniejsze, że wszystko poszło dobrze!
Gosia
8 stycznia 2019 at 18:33Ale slodkooooo ❤️❤️❤️
kashienka
9 stycznia 2019 at 20:07Nooo, to było baaardzo miłe pierwsze wrażenie <3
Aleksandra
8 stycznia 2019 at 19:48Ja mam pytanie: Jakimi liniami leciałaś z Polski do Nowgo Jorku i gdzie miałaś przesiadki? Podczas przesiadki trzeba było na nowo nadawać bagaże? Oraz jakimi liniami leciałaś z NY do Atlanty? Musiałaś płacić coś za bagaże?
Pozdrawiam
kashienka
17 stycznia 2019 at 16:04O ile dobrze pamiętam do Nowego Jorku leciałam British Airways, z przesiadką w Londynie 🙂 Bagaże odbierałam dopiero na miejscu. Natomiast do Atlanty z Nowego Jorku leciałam liniami American Airlines. Nie dopłacałam nic za bagaże, ani w jednym ani w drugim przypadku 🙂
Dominika
9 stycznia 2019 at 11:49To naprawdę bardzo urocze <3
kashienka
17 stycznia 2019 at 16:17Prawda? 🙂 To był cudny dzień!
Kasia
9 stycznia 2019 at 16:06Ja w 2017 roku (na wiosne) dostałam się na 3 tygodniowy staż ze szkoły do Niemiec (wyjazd był we wrześniu). Oczywiście nie jechałam tam sama, bo z grupą innych uczniów ze szkoły. Razem z koleżanką pracowalysmy na kuchni razem z Niemcami. Wiadomo przed wyjazdem miałam ogromnego stresa, że sobie nie poradzę, czegoś nie zrozumiem bo mimo że uczyłam się niemieckiego to nic w ząb nie umialam. Ale w większości poslugiwalysmy się angielskim. Mimo wszelkich obaw uważam ten wyjazd za bardzo udany i z chęcią bym tam wróciła. Pozdrawiam swoją imienniczke :*
kashienka
12 stycznia 2019 at 23:31Często wyjazdowi zagranicę towarzyszy stres, bo wiadomo – to coś zupełnie nowego 🙂 Cieszę się, że mimo początkowego lęku wyjazd się udał i tak dobrze go wspominasz! Do odważnych świat należy 🙂
Olgietta
12 stycznia 2019 at 21:08Ale piękne powitanie, widać, że rodzina przygotowała się na Twój przylot i bardzo się cieszyli 🙂 Piękne wspomnienia.
kashienka
14 stycznia 2019 at 15:23Masz rację – zdecydowanie tak było :)))
Olga
14 stycznia 2019 at 09:14Czy jest możliwość jechać jako au pair na pół roku ? I jestem ciekawa czy da się trochę zarobić.
kashienka
15 stycznia 2019 at 02:55Z tego co wiem, to do Stanów jako au pair nie można jechać na pół roku. Są za to inne programy typu work&travel, które są krótsze 🙂
A co do zarobków au pair to polecam ten wpis: http://odkrywajacameryke.pl/2017/08/program-au-pair-pieniadze.html
Lidia Krawczuk
15 stycznia 2019 at 22:49Bardzo lubię takie historię. Fajnie się to czyta i naprawdę podziwiam wszystkie dziewczyny, które decydują się na tego typu wyjazdy. Nigdy przecież nie wiadomo do jakiego domu się trafi, poza tym dzieci też są przecież różne. Z drugiej strony uważam, że to świetna sprawa, iż są takie programy, że jeśli ktoś chce, to ma szansę. I jak pokazuje Twój przypadek i innych dziewczyn, taki wyjazd może wywrócić życie do góry nogami (w dobrym sensie). Mój przyjazd do USA razem z mężem, to małe Miki 🙂 Pozdrowienia.
kashienka
17 stycznia 2019 at 02:44Dzięki za miłe słowa <3 Oj dokładnie tak, czasem taki wyjazd "na rok" przewraca całe życie do góry nogami!