NAJGORSZE ZA NAMI - OPERACJA LEO - Odkrywając Amerykę
PIESKIE ŻYCIE

NAJGORSZE ZA NAMI – OPERACJA LEO

Ostatnie 3 dni były dla mnie wyjątkowo stresujące. Czytelnicy, którzy regularnie zaglądają do mnie również na Instagramie bądź Facebooku, wiedzą co się działo. Jednak czuję potrzebę, by wyrzucić z siebie to wszystko i wygadać się trochę także tutaj, na blogu. Wiem też, że Leo ma “w internetach” całkiem spore grono osób, które martwiły się o jego stan i które chętnie dowiedzą się więcej na temat jego powrotu do zdrowia <3 Najgorsze na szczęście za nami, ale stres pod tytułem operacja Leo zapamiętamy za pewne na dłuuuuugo! Zapraszam na post.

NIEDYSPOZYCJA LEO

W środę rano nic nie zapowiadało najgorszego. Choć już wtedy, gdy obudziłam się o siódmej miałam jakieś dziwnie niemiłe przeczucie.. Zignorowałam je jednak całkowicie. Poprzedniego popołudnia odwiozłam na lotnisko przyjaciółkę, która spędzała u nas długi weekend i miałam sporo pracy do nadrobienia. Gdy około 9 rano Leo zwymiotował i nie ruszył śniadania to, szczerze mówiąc, niespecjalnie się przejęłam. Już sporo razy zdarzyło mu się zjeść coś, czego nie powinien i nie zawsze był w stanie to strawić.. Z zeszłą sobotę chociażby, nad ranem obudziły nas jego torsje, a już po chwili na pościeli mieliśmy ogon ikeowskiego szczura. Nie wiem co mu wpadło do tego małego łebka, by po 9 miesiącach bezkonfliktowej zabawy pozbawiać swoją pierwszą zabawkę ogona…?  Za już to wiem, że zmiana pościeli nie jest moim ulubionym zajęciem w sobotę o piątej nad ranem.

Początkowo byłam więc pewna, że tym razem będzie podobnie. Myślałam, że sprzątając treść żołądkową psiaka znajdę przyczynę porannej niedyspozycji. Tak się jednak nie stało, a wymioty nasilały się. Po dwóch godzinach postanowiłam, że nie ma co czekać i zawiozłam go naszego weterynarza, by sprawdzić co się dzieje. Nie mieliśmy umówionej wizyty, więc polecono mi zostawić go na trochę, by zrobiono mu rentgen. Nie zdążyłam nawet dojechać do domu i przykleić się się z powrotem do komputera, gdy dostałam telefon. “Proszę przyjechać jak najszybciej, prześwietlenie pokazało spore ciało obce w żołądku”. Nogi ugięły mi się po raz pierwszy. Na miejscu pani weterynarz wyjaśniła mi wszystko, dała płytę z prześwietleniem, rozpoznanie i odesłała do specjalistycznej kliniki, w innej części miasta, mówiąc, że prawdopodobnie konieczna będzie endoskopia.

“TRZEBA CIĄĆ”

Na miejscu, w klinice, bardzo szybko zajęto się Leo. Od razu zrobiono mu badania krwi i USG, jako uzupełnienie do prześwietlenia, które miał wcześniej. Brian był jeszcze w drodze do szpitala, gdy przyszła do mnie pani weterynarz i oświadczyła, że obraz USG według niej.. wyklucza zabieg endoskopii. Nogi mi się ugięły po raz kolejny, bo do tej pory byłam pewna, że endoskopia w znieczuleniu ogólnym jest naszą najgorszą opcją. Tymczasem okazało się, że ciało obce, widoczne na USG jest.. czymś splątane i dlatego blokuje przewód pokarmowy. Obawiano się, że narzędzie, którym wykonuje się endoskopię zwyczajnie nie poradzi sobie, z wyciągnięciem takiego obiektu…  Konieczna okazała się tradycyjna operacja, czyli mówiąc językiem laika – rozcięcie brzucha 🙁

Dobrze, że wtedy Brian był już ze mną w klinice, bo ja ledwo ogarniałam, co się dzieje. Papiery do podpisania, rozmowa z anestezjologiem, chirurgiem, możliwe ryzyko, komplikacje, jakie mogą się pojawić.. Wiem, że to standardowa procedura i lekarze muszą poinformować pacjenta o wszystkim, ale mnie takie informacje wcale nie uspokoiły… Zadecydowano, że operacja będzie przeprowadzona za około godzinę. Leo w międzyczasie dostał kroplówkę, bo przez te wielokrotne wymioty zdążył się już porządnie odwodnić. Pół godziny przed rozpoczęciem operacji mogliśmy go przytulić po raz ostatni tego dnia.

Ten czas, kiedy czekaliśmy na korytarzu, aż operacja się zakończy, był chyba najgorszym oczekiwaniem w życiu… Na zmianę ryczałam i trzęsłam się jak osika – kompletnie nie potrafiłam się uspokoić. W końcu wyszła do nas Pani doktor, jeszcze w operacyjnym czepku i powiedziała, że już po wszystkim, a Leo właśnie obudził się z narkozy. Operacja udała się, a na dowód dostaliśmy pamiątkę – plastikowy kubeczek z wyłowionymi z żołądka Leo zdobyczami. Co to było? Twarda pestka i kawałek plastiku, owinięte szczelnie pokaźnym kłębkiem włosów… Taaaaak.

REKONWALESCENCJA 

Operacja, którą przeszedł Leo nie była błahym zabiegiem. Dlatego lekarze zadecydowali, że w szpitalu pozostanie przez kolejne dwa dni. Dobrze, że Brian miał więcej zdrowego rozsądku, bo ja byłam w stanie koczować w aucie pod szpitalem przez noc po operacji 😉 Zwłaszcza, że zaraz po narkozie nie mogliśmy go zobaczyć, a pierwsze odwiedziny mogliśmy zaplanować dopiero następnego dnia rano. Niesamowicie ciężko było zobaczyć mała bidę z wielkim cięciem na brzuchu, wenflonem, w papierowej “obroży” z imieniem i nazwiskiem.. taki apatyczny i osowiały. Na szczęście już na drugiej wizycie w czwartek było nieco lepiej, a w małych czarnych oczkach znów było widać te psotne iskierki..

W piątek pozwolono Leo wyjść do domu, więc dalsza rekonwalescencja przebiega już w zdecydowanie milszych warunkach. Dobrze mieć go znów przy sobie, ta cisza w domu przez dwa dni była trudna do zniesienia. Nadal musi dużo spać, regenerować się no i przede wszystkim oszczędzać siły. Ale powoli wraca już do siebie i chwilami zachowuje się już zupełnie po swojemu 🙂 W poniedziałek mamy wizytę u naszego weta, a w czwartek wracamy do kliniki na konsultacje. Wtedy też dowiemy się, co z naszym wylotem do Polski, który zaplanowany mieliśmy na 11 czerwca.

*

Uff, to się rozpisałam – mam nadzieję, że dobrnęliście do samego końca! Ostatnie dni były dla mnie cholernie stresujące – nie byłam w stanie myśleć o czymkolwiek innym, niż operacja Leo. Właściciele zwierzaków domowych pewnie doskonale mnie zrozumieją, bo sami wiecie jakimi nerwami okupiona jest choroba Waszych pupili! U mnie siwych włosów na pewno przybyło od środy. Mam też wielką nadzieję, że to pierwsza, ale i ostatnia taka “atrakcja” zafundowana przez Leo, zwłaszcza, że leczenie psiaka jest tutaj mega kosztowne. No ale to już temat na inną notkę.. 😉

You Might Also Like

12 komentarzy

  • Reply
    Julia
    3 czerwca 2018 at 07:45

    Zdrowia dla Leo i spokoju dla Was!
    Rozumiem Cię doskonale, sama jestem właścicielką dwóch psich rozrabiaków. 🙂 i na spacerach bez przezwy wyciągam im coś z pyszków!!!

    Po za tym cała rodzina nadal wypomina mi operację chomika chorego na nowotrwór (ale się opłaciło, żył długo- jak na chomika)

    • Reply
      kashienka
      6 czerwca 2018 at 05:31

      Dziękujemy <3 U nas na spacerach ciągle jest "Leo, co Ty jesz?" albo "Leo, nie ruszaj tego!" a i tak kończy się najczęściej wyciąganiem czegoś z pyszczka..
      A za operację chomika masz plusa - ja też ratowałabym każde zwierzątko, któremu można pomóc <3

  • Reply
    LIFESTYLERKA - Zdrowa i Aktywna Ty
    3 czerwca 2018 at 09:27

    Kasiu, doskonale sobie wyobrażam jak się musiałaś czuć. Taki zwierzak, to jest jedna z najbliższych istot i jak się coś z nim dzieje, to człowiek się niesamowicie stresuje. Całe szczęście, że wszystko dobrze się skończyło. Trzymam kciuki za szybką rekonwalescencję. Mam nadzieję, że napiszesz kiedyś o kosztach leczenia w Stanach, bo to jest bardzo ciekawe :).

    A ja 2 lata temu w wakacje miałam też straszna przygodę z moją Zuzią. W okresie kiedy w moim mieście był czerwony alarm w związku ze wścieklizną, to moja mała kocica, ledwo odrośnięta od ziemi i jeszcze nieszczepiona na wściekliznę złapała nietoperza. Kiedy oddaliśmy nietoperza do przepadania w państwowym instytucie weterynarii i dowiedzieliśmy się, że jak nietoperz będzie zakażony, to mi zarekwirują kota, to zaczęłam planować ucieczkę z nim poza granice UE ;). To był chyba najdłuższy dzień w moim życiu, a kiedy dostałam telefon, że wszystko jest OK, to pierwsze co zrobiłam, to wsadziłam koty do transportera i na sygnale pojechałam je szczepić :).

    • Reply
      kashienka
      6 czerwca 2018 at 05:35

      Dokładnie tak, widzę że doskonale mnie rozumiesz! A o kosztach napiszę – jak tylko dostaniemy rozliczenie od firmy ubezpieczeniowej. Myślę, że wielu osobom może się spodobać ten temat, dlatego zapisuję sobie od razu w kalendarzu by o nim nie zapomnieć 🙂
      Ojej, biedna mała Zuzia – wyobrażam sobie jaki stres musiałaś przeżyć! 🙁

  • Reply
    kama
    4 czerwca 2018 at 19:46

    A to mały łobuz, na nudę z nim narzekać nie możecie 😛

    • Reply
      kashienka
      6 czerwca 2018 at 05:35

      Zdecydowanie nie! Leo zapewnia nam moc wrażeń 😛

  • Reply
    Warsztat Podróży
    4 czerwca 2018 at 21:22

    Odpoczywajcie po tych okropnosciach!

    • Reply
      kashienka
      6 czerwca 2018 at 05:36

      Leo odpoczywa, starzy muszą pracować na pokrycie rachunku z kliniki 😛

  • Reply
    Bea
    10 czerwca 2018 at 09:13

    Nasz też często coś zjada, ale kundla nie upilnujesz…. Pamiętam jak był kastrowany, wychodziłam z kliniki tak zaryczana, że ludzie myśleli, że co najmniej musiałam uśpić psa, a on tylko dostał narkozę… mąż dwie godziny woził mnie autem po okolicy, żebym się uspokoiła…
    Dużo zdrowia dla Leo 🙂

    • Reply
      kashienka
      1 sierpnia 2018 at 00:28

      SKĄD JA TO ZNAM?! 😀 Człowiek czasem tak pokocha zwierzaka, że dałby się za niego pokroić 🙂

  • Reply
    Patrycja
    13 czerwca 2018 at 22:12

    Jezu jak ja chciałabym mieć staż w takiej klinice ? Jestem po techniku weterynaryjnym i mogę pracować jako pomoc u weta…w sumie technik patrząc na przepisy to może podawać szczepionki,pomagać przy operacjach itd…ale w praktyce robi wszystko ( oczywiście po przeszkoleniu które trochę trwa…w sumie cały czas się uczymy?) od operacji po porody i strzyżenie piesków,od chodników,psy,koty i gady po konie,krowy itd ?❤ Kocham najbardziej strzyżenie ale jest pewien problem który mnie irytuje a są to właściciele którzy wymagają nieraz od cb a niekoniecznie od sb ? Pieski nienauczone stania na stole,które powinno być wpajane od małego,z potarganą i skołtunioną sierścią( która powinna być czesana codziennie w domu)…najlepsze są te wymagania u piesków z taką sierścią bo niestety ale pozostaje tylko zgolenie bo rozczesywanie to stres dodatkowy.Nwm czy się nadaje do takiej pracy bo pomimo że to kocham i kocham zwierzaki ale nie wytrzymałabym i musiałabym chociażby próbować przemówić delikatnie do rozumu takiemu właścicielowi.Często widzę tą znieczulice straszną u ludzi i te głupoty powielane jak np.(suczka musi mieć chociaż raz szczenięta) normalnie mnie aż nosi ?? Niektórym idzie wytłumaczyć na spokojnie ale są tacy którzy potrafią mieć swoje zdanie pomino opini 3 weterynarzy.?❤
    Pozdrawiam i mam nadzieję ze Leo szybko dojdzie do sb ❤ w końcu w USA są najlepsze studia no i co za tym idzie najlepsi weterynarze ❤ a kosztami nie warto się przejmować dla ukochanego stworzonka człowiek zrobi wszystko ❤

    • Reply
      kashienka
      20 czerwca 2018 at 16:08

      No niestety, czasem jest tak, że za głupotę właścicieli płacą zwierzaki:( Ludzie kupują szczeniaki “bo słodkie”, nie mając pojęcia o danej rasie, pielęgnacji itp.. Jak piszesz o tej potarganej sierści to zaraz mi się przypomina widok owczarka szkockiego i cocker spaniela, które kiedyś widywałam często na spacerach – maksymalnie skołtunione, normalnie dredy można by robić. Ale właściciele chyba nie widzieli problemu.
      Super, że tak się odnalazłaś w swoim zawodzie i lubisz to co robisz, takie osoby są idealne do pracy ze zwierzętami 🙂

    Leave a Reply