MINIMALIZM PO MOJEMU - Odkrywając Amerykę
NA KAŻDY TEMAT

MINIMALIZM PO MOJEMU

Spisując swoje postanowienia noworoczne (tutaj), obiecałam sobie, że zainteresuję się trochę popularną ostatnio ideą minimalizmu. Nie planowałam sobie, broń Boże, zostania minimalistką! W moim wcześniejszym przekonaniu oznaczało to spanie na twardym materacu na gołej podłodze i posiadanie maksymalnie trzech par gaci w szufladzie 😉 Chciałam jednak dowiedzieć się więcej na ten temat i spróbować zrozumieć, co kieruje ludźmi, którzy w czasach ogromnego konsumpcjonizmu świadomie decydują, że… chcą posiadać mniej. Mój research zajął mi więcej czasu niż początkowo sądziłam, ale w tej chwili mam już ugruntowane pewne zdanie na temat minimalizmu. Co więcej, zrozumiałam, że pewne założenia tej idei chciałabym wprowadzić w swoim życiu! Jeśli chcecie dowiedzieć się jak wygląda minimalizm po mojemu to zapraszam do czytania!

HEJ, MAM NA IMIĘ KASIA I JESTEM NAŁOGOWYM ZBIERACZEM.

Całe życie było mi bliżej do chomika, niż do minimalisty. Od dziecka lubiłam zbierać – od karteczek z segregatora po porcelanowe figurki, pocztówki i karty telefoniczne oraz kilkanaście innych rzeczy. Lubiłam posiadać i to najlepiej od razu “duzio”. Wiele rzeczy chomikowałam też z sentymentu – od pamiętnika i “Złotych Myśli” z czasów szkoły podstawowej po bilety na koncert i misie-przytulanki od pierwszej szkolnej sympatii. Na domiar złego, kiedy we wczesnych latach młodości odkryłam jaką przyjemność sprawia kupowanie – kieszonkowe, które dostawałam co sobotę, wydawałam zwykle już w piątek.. 😉

Gdy dorosłam.. było w gruncie rzeczy całkiem podobnie. Tylko zamiast porcelanowych figurek kolekcjonowałam kolejne pary szpilek. Odkryłam też, że zakupy nie tylko sprawiają radość, ale również znakomicie poprawiają humor! Stresowałam się egzaminem na uczelni i obawiałam się, że nie zdam? Kupowałam sobie dzień wcześniej sukienkę, a conto pocieszenia po niezdanym egzaminie. A to, że finalnie egzamin zdałam? Oj tam, przecież nie będę oddawać takiej ładnej sukienki! Nie zawsze studencki budżet ani zarobki w pierwszych latach pracy pozwalały na wielkie szaleństwa. Kupowałam więc nieraz dużo, a tanio a na sam dźwięk słowa wyprzedaż dostawałam zespołu niespokojnych nóg.

Naręcza sukienek, które sprzedawałam przed swoimi wylotem do USA oraz pary butów, których nijak nie mogłam upchnąć w walizce trochę dały mi do myślenia, ale refleksja trwała bardzo krótko. Amerykańskie sklepy i outlety stały przede mną otworem! Marki, do których niegdyś mogłam tylko wzdychać, teraz były w zasięgu mojego skromnego, au-pairowskiego budżetu! W wolnych chwilach znów odwiedzałam galerie, a rozmiary mojej szafy przekroczyły parokrotnie 23kg z którymi przyjechałam do Stanów. Ale te amerykańskie garderoby były takie duże, jakby stworzone do gromadzenia rzeczy.

CO SIĘ STAŁO, ŻE KTOŚ TAKI JAK JA, ZAINTERESOWAŁ SIĘ W OGÓLE IDEĄ MINIMALIZMU!?

Jak wiecie po przeczytaniu pierwszego akapitu tego wpisu, minimalizm nie był nigdy bliskim mi pojęciem 😉 Co zatem sprawiło, że zainteresowałam się w ogóle tą ideą? Chyba najbardziej to, że od jakiegoś czasu coraz częściej czułam… przesyt. Te wszystkie sklepy, które kiedyś tak mnie kusiły teraz straciły już nieco swojego blasku. Coraz częściej wychodziłam z zakupów z pustymi rękoma. Słodkie gadżety które kupowałam w ogromnych ilościach przestały mnie już cieszyć. Coraz bardziej zaczął mnie drażnić ogrom rzeczy zajmujących przestrzeń w naszym mieszkaniu. Postanowiłam zatem zainteresować tym, co piszą przeciwnyci wszechobecnego konsumpcjonizmu.

Na początku tego roku kupiłam sobie cztery książki* oraz kilka artykułów na temat minimalizmu. To w sumie było skuchą na sam początek bo zgodnie z ideą powinnam była te książki wypożyczyć, albo chociaż kupić w wersji e-booka 😉 Raz czytałam z zaciekawieniem, raz trafiałam na taki rozdział, który ZUPEŁNIE do mnie nie przemawiał i odkładałam lekturę na bok. Ale po jakimś czasie wracałam, mimo, że wiedziałam, że taki minimalizm przez duże M raczej nie jest czymś, z czym czułabym się szczęśliwa. Dopiero po trzeciej książce (i kilku artykułach) zrozumiałam sedno. Podejście do minimalizmu nie musi być zerojedynkowe! Nie muszę robić rewolucji w garderobie ani ograniczyć się do stu rzeczy wokół siebie (no dobra, bielizna się mieści mi w tym limicie, ale co z resztą?!).

MINIMALIZM PO MOJEMU

Pewne założenia minimalizmu chcę wdrażać do swojego życia małymi kroczkami. Od czasu do czasu zabieram się na przykład za jedno miejsce w domu i porządkuję je, pozbywając się rzeczy, które zagracają naszą przestrzeń. W ten sposób pozbyłam się na przykład wielu ciuchów, które czekały kilka lat na czasy “jak schudnę” albo “może przekonam się do tego koloru”. Zrobiliśmy wspólnie także przegląd szafy męża i pozbyliśmy się wielu koszulek i par spodenek, które “skurczyły się w praniu”. 😉 Są miejsca, które porządkuje się łatwo i przyjemnie, są takie które nadal stanowią czarną dziurę (nasza dodatkowa garderoba jest świetnym przykładem!), ale wiem, że z czasem ogarnę i to.

Rzadko wyrzucamy niezniszczone rzeczy, raczej pozbywamy się ich oddając je potrzebującym lub sprzedając. Sprzedawać można na przykład na ebay-u, Facebook Market albo poprzez aplikację Let Go. Obiecałam sobie zainteresować się także sprzedażą w consignment stores. Polega to na tym, że do sklepu przynosi się niepotrzebne ubrania bądź akcesoria do domu i jeśli zostaną one sprzedane, to dostaję sie około 50% ceny, za którą dana rzecz została kupione. Myślę, że to dobra alternatywa dla sprzedaży internetowej. Większość rzeczy, których nie używamy oddajemy jednak do organizacji, które takie rzeczy zbierają, głównie Good Will lub Salvation Army.

Jeśli chodzi o nowe zakupy, to podstawą jest by… kupować z głową. Zamiast argumentować zakup, tym że dana rzecz jest śliczna albo w dobrej cenie, zastanawiam się raczej, czy ja tę rzecz potrzebuję. Czy piękny ciuch, który właśnie zamierzam kupić, będzie użyteczny oraz czy mam miejsce w domu na uroczy gadżet, który wpadł mi w oko w sklepie. W wielu przypadkach odpowiedź brzmi nie i to skutecznie zniechęca mnie do zakupu. Od dłuższego czasu nie jeżdżę też do galerii albo ulubionych sklepów z wyposażeniem dla domu bez konkretnego celu. Im mniej nowości widzę, tym automatycznie mniej rzeczy potrzebuję... 😉

*

Przez długi czas myślałam, że minimalizm to coś zupełnie nie dla mnie. Bo zawsze byłam zbieraczem, gadżeciarą i lubiłam otaczać się pięknymi rzeczami. Pewien przesyt, którego doświadczałam już od dłuższego czasu a także uczucie frustracji na widok ogromnej ilości “przydasi” w domu sprawiło, że zainteresowałam się ideą minimalizmu. Po zapoznaniu się z tematem, wiem na pewno, że skrajny minimalizm nie jest czymś, co mogłoby uczynić moje życie szczęśliwszym. Jednak zrozumiałam również, że wprowadzenie pewnych zmian w  kierunku uproszczenie swojego życia to dobry plan.

Zamiast wielkiej rewolucji, stosuję metodę małych kroków. Staram się regularnie pozbywać z mieszkania rzeczy, których nie używamy ani nie potrzebujemy. Bardziej świadomie podchodzę też do nowych zakupów. Stosuję recykling ubrań, czyli oddaję albo sprzedaję stare rzeczy, zanim kupię coś nowego. Co raz bardziej doceniam przestrzeń i nie chcę z niej rezygnować na rzecz kolejnych gadżetów. Nie załamuję się się tym, że niektóre miejsca w naszym domu są wciąż całkowitym zaprzeczeniem idei “posiadania mniej” (choć myślę, że rasowy japoński minimalista popełnił by harakiri widząc wnętrze naszego garażu!). Na wszystko w końcu potrzeba czasu. Nawet na upraszczanie życia!

A jakie jest Wasze zdanie na temat modnego ostatnio minimalizmu? Co sądzicie o tej idei i czy stosujecie ją w życiu? Mieliście kiedyś problem z nałogowym zbieractwem? Jeśli tak, to jak udało się Wam go rozwiązać? Czekam z niecierpliwością na Wasze komentarze i opinie w tym temacie!

* Książki jakie przeczytałam to:

  • “Chcieć mniej” Katarzyna Kędzierska
  • “Minimalizm po polsku” Anna Mularczyk-Mayer
  • “Goodbye, things” Fumio Sasaki
  • “The joy of less” Francine Jay

You Might Also Like

8 komentarzy

  • Reply
    Diana
    12 maja 2018 at 21:13

    Kasiu, która z tych książek przemówiła do Ciebie najbardziej? 🙂 Uważam, ze to super pomysł z ‚odgracaniem’ swojego mieszkania i zatrzymywanie tych rzeczy, które są faktycznie przydatne. Sama powinnam się tym zająć ?

    • Reply
      kashienka
      20 maja 2018 at 02:04

      Wydaje mi się, że “Chcieć mniej” i”Joy of less” 🙂 Chociaż w sumie w każdej z nich znalazłam coś inspirującego. Polecam odgracanie, choć po malutkim kawałku – to bardzo cieszy!

  • Reply
    Paulina Pisze
    12 maja 2018 at 22:20

    Ja również zaczęłam interesować się minimalizmem “po mojemu”. Uważam, że zaczęłam prowadzić bardziej zorganizowany tryb życia i mam większą świadomość, gdy kupuję coś nowego – zastanawiam się, gdzie to będę przechowywać, czy mam na to miejsce i czy naprawdę jest mi to niezbędne. Dla mnie źródłem inspiracji są filmy z YT. Żyjąc minimalistycznie nie trzeba być przecież konsumpcjonistycznym ascetą 😉

    • Reply
      kashienka
      20 maja 2018 at 02:06

      Dokładnie tak, ważne żeby znaleźć w tym wszystkim złoty środek! Super, że również wprowadzasz takie zmiany do swojego życia 🙂

  • Reply
    Magdalena
    13 maja 2018 at 11:59

    Znam takie “chomiki” jak Ty 😉 Np. moja mama. Ale powiem Ci, że z wiekiem jest trochę lepiej 😉
    Natomiast ja zawsze byłam raczej minimalistką. Wynika to z kilku powodów, ale przede wszystkim jest to chyba jakaś cecha charakteru. Lubię niezagraconą przestrzeń, a zanim coś kupię zastanawiam się właśnie czy jest mi to naprawdę potrzebne. Często też kupując np. ubrania inwestuję w dobrej jakości polskie produkty, które są trochę droższe niż chińszczyzna z sieciówek. Sprawia to, że mam mniej ubrań, ale lepszej jakości. No i wspieram gospodarkę kraju, w którym mieszkam 🙂

    • Reply
      kashienka
      20 maja 2018 at 02:07

      Zazdroszczę, że od zawsze masz takie podejście 🙂 A co inwestowania w lokalne produkty, droższe ale lepszej jakości – to super inicjatywa <3

  • Reply
    Bea
    15 maja 2018 at 16:11

    Ja jestem taka pół na pół, zdarza mi się kupić niepotrzebne rzeczy, ale dużo staram się też porządkować i wyrzucać albo układać w ładnych pudełkach, żeby przestrzeń była chociaż optycznie mniej zagracona. Ma to też ten plus, że czasem robię założenie, że coś ma się zmieścić do jakiegoś pudełka/szafy i będę wyrzucać tak długo, aż będzie OK. Na mnie największe wrażenie zrobiła książka Marie Kondo i choć jestem w stanie zastosować może 10% tego co tam przeczytałam, to po prostu była logiczna i napisana praktycznie, a nie górnolotnie.

    • Reply
      kashienka
      20 maja 2018 at 02:09

      To wszystko to jest proces, nie dzieje się “z dnia na dzień” 🙂 dobrze, że tak porządkujesz swoją przestrzeń, ograniczenie niepotrzebnych zakupów być może przyjdzie z czasem?

    Leave a Reply