Od dwóch tygodni jestem w Polsce i można powiedzieć, że chłonę życie w kraju na nowo. Zdecydowanie bardziej doceniam drobne rzeczy, które kiedyś były dla mnie normalnością, a teraz, po półtora roku na emigracji są dla mnie pełne uroku. Jak ktoś spytałby mnie w trakcie mojego pobytu, za czym tęsknię, to bez wahania powiedziałabym, że wyłącznie za rodziną i przyjaciółmi – reszta nie ma znaczenia. Jednak po przyjeździe okazało się, że były też inne drobne rzeczy, których mi brakowało. Oto lista siedmiu rzeczy, za którymi tęskniłam będąc w USA, czasem nawet nie wiedząc jak bardzo. 🙂
JEDZENIE
Fanką polskiej kuchni stałam się po wyjeździe do USA. Dopiero na emigracji doceniłam smak barszczu i pierogów. I choć staram się od czasu do czasu przyrządzać polskie dania, to nic nie przebije zupy pomidorowej mojej mamy czy gołąbków wykonanych przez babcię. I ten polski chleb, który w smaku zupełnie nie przypomina amerykańskiej gąbki, ma chrupiąca skórkę i smakuje najlepiej na świecie. Zajadam się plackiem z kruszonką oraz owocem i na powrót polubiłam pomidory, które w Polsce mają nie tylko kształt i kolor pomidora, ale także aromatyczny zapach i cudowny smak.
SPACEROWANIE PO ZMROKU
Nigdy nie omawiałam tutaj kwestii bezpieczeństwa w USA, ale w skrócie powiem, że ludzie są bardzo przeczuleni na ten temat. Czyli na przykład uważają samodzielne wyjście na spacer po zmroku to wyłącznie głupota i szukanie guza. Na początku oponowałam, ale po jakimś czasie zrozumiałam, że takk już tutaj jest. I faktycznie wieczorem/w nocy przemieszczałam się tylko i wyłącznie autem i to koniecznie z gazem pieprzowym w torebce. Jednak Polska to nie oddalone o tysiące kilometrów Stany i po przyjeździe szybko wróciłam do zwyczajów z dawnych lat. Gdy po raz pierwszy maszerowałam przez nocną Warszawę mocno po godzinie 22, to poczułam się jak dzieciak na pierwszych wagarach 😉
“SAMI SWOI”
Każdy, kto mieszkał choć przez krótki w społeczności małego miasteczka, będzie wiedział o czym mówię. Tutaj, każde wyjście z domu owocuje spotkaniem kogoś znajomego i miłą pogaduszką. Gdy idę ulicą, ciągle mówię każdemu cześć lub dzień dobry, bo co chwile na horyzoncie ukazuje się znajoma twarz. Ostatnio podczas spaceru główną ulicą mojego miasteczka spotkałam czterech nauczycieli z mojego liceum w przeciągu.. 15 min! Zero anonimowości, każdy każdego kojarzy choćby z widzenia. Kiedyś mnie to niesamowicie wkurzało (i pewnie nadal by mnie wkurzało gdybym tu mieszkała;)), teraz po takim czasie spędzonym w prawie pięciomilionowym mieście wydaje mi się takie urocze!
MAŁE SKLEPIKI
Nawet nie wiecie, jaką frajdę sprawia po takim czasie kupowania wyłącznie w marketach, sprawia spacer do małego sklepiku za rogiem. Piekarnia ze świeżutkim chlebem i zapachem drożdżowych wypieków, mięsny, gdzie kupisz kilka plastrów ulubionej wędliny i mięso na wagę, czy warzywniak w którym dostaniesz świeże owoce i warzywa od lokalnych dostawców – jakże to inne od bezdusznych zakupów w markecie, gdzie do wózka wrzucasz po prostu zapakowane w plastik produkty. Nawet ten osiedlowy spożywczy z horrendalnymi cenami, informacją, że “kartą od 20zł” i lokalnymi koneserami napoi alkoholowych przed sklepem – ma swój niepowtarzalny urok.
WSZĘDZIE BLISKO
W Stanach nie mieć samochodu, to jak nie mieć prawej ręki. Wszędzie trzeba dojechać, bo na piechotę za daleko, a komunikacja miejsca w wielu miejscach po prostu nie istnieje. Tutaj, oprócz dalszych wyjazdów, doskonale radzę sobie bez samochodu. Bank, poczta, kwiaciarnia czy sklep – wszystko jest w zasięgu ręki i wystarczy krótki spacerek by pozałatwiać wszystko co potrzebne. W małym mieście wystarczą tylko dwie nogi, a z kolei w dużym, jest zawsze komunikacja miejska. Ja w małym miasteczku chodzę teraz trzy razy więcej niż w USA!
WIEJSKA SIELANKA
Uwielbiam krajobraz polskiej wsi. Polne kwiaty, dorodne zboże, a potem żniwa i okrągłe snopki na polach – co może być bardziej uroczego? Owszem, kocham także amerykańskie drapacze chmur, kolekcjonuję piękne widoki z wielkich miast, ale to właśnie ten polski wiejski krajobraz ma w sobie coś niezwykłego. W Stanach tego nie ma, a przynajmniej w miejscu, gdzie mieszkałam. Same lasy, ani skrawka pola, a wsie są po prostu przedłużeniami miast – domy i osiedla wyglądają identycznie, jest Starbucks, restauracje i galerie handlowe. Jak w zeszłym roku zapragnęłam w sierpniu fotek w polu pszenicy, to Brian zaczął szukać miejsca, gdzie by mnie zabrać – najbliższe okazało się być ponad godzinę drogi od domu!
STARÓWKI
Oprócz wiejskiego krajobrazu, kocham też polskie czy ogólne europejskie miasta. Przepiękne stare miasta z urokliwymi kamienicami i brukowanymi ulicami, mają w sobie duszę. Zawsze lubiłam takie miejsca, ale po czasie spędzonym w miejscu gdzie wszystko jest gigantyczne i nowe, doceniam ich urok jeszcze bardziej. Na poznańskim Starym Rynku podziwiałam te urocze budyneczki, jakbym nie spędziła w tym mieście sześciu lat życia. Spacer po słonecznej warszawskiej starówce także zaliczam do udanych, a już weekend w Toruniu, w którym miałam okazję być po raz pierwszy, sprawił że zachwytom nie było końca.
*
Wiele ludzi pyta się gdzie żyje mi się lepiej – w Polsce, czy w Stanach. A ja nieodmiennie odpowiadam, że nie wiem, ponieważ w obu miejscach żyje się po prostu inaczej. Stany Zjednoczone mają niewątpliwie masę plusów i jak pewnie widzicie ze zdjęć czy moich opisów, żyje się tam wspaniale. Jednak, nie jest to kraina mlekiem i miodem płynąca, jak utarło się w wyobraźni niektórych. A życie w Polsce, mimo, że okraszone tysiącami narzekań na wszystko (od pogody do polityki kraju), może być przecież pełne uroku.
A już niebawem, trochę dla kontrastu, opowiem Wam o amerykańskich rzeczach, za którymi tęsknię będąc w Polsce. Do następnego, Kochani!
24 komentarze
Joanna Marek
29 sierpnia 2015 at 17:34Super post ……tak to bywa z zyciem emigranta. W Ameryce teskni sie za polskimi rzeczami i jedzeniem a w Polsce za amerykanskimi wspanialosciami. Nic jednak nie zastapi naszego wspanialego jedzenia, chleba itp.
kashienka
10 września 2015 at 23:08Dokładnie jak mówisz – jak się spróbuje życia tu i tam, to zawsze człowiekowi będzie czegoś brakować.
Anonimowy
29 sierpnia 2015 at 18:14Brakowało mi Ciebie! Za kilka dni czekam na następną notkę bo ta była świetna 🙂
kashienka
12 września 2015 at 20:39Ciężko teraz z mobilizacją do pisania, ale na pewno notki się będą pojawiać 🙂 Dzięki :*
Zielona Karuzela
30 sierpnia 2015 at 09:18Ja tez dzięki podróżom doceniam swoje miasto i Polskę 🙂 A to za kuchnię, a to za zielone okolice, a to (o dziwo!) za ludzi, którzy na co dzień potrafią mnie zdrowo irytować a przy dłuższej rozłące zaczynam zauważać, ze to co traktowałam np. jak wścibstwo czasami jest troską 🙂
kashienka
13 września 2015 at 22:33Dokładnie tak! Czasem po prostu warto spojrzeć na wszystko z innej perspektywy i od razu człowiek dostrzega więcej plusów 🙂
Anonimowy
30 sierpnia 2015 at 23:24Smutne to państwo amerykańskie, w którym nie można pospacerowac w nocy…życie jak w wielkiej klatce…jestem Eurpejczykiem, zdecydowanie !
kashienka
13 września 2015 at 22:37Może źle się wyraziłam – jeśli ktoś ma ochotę to oczywiście można, zabronione to nie jest. Natomiast wiele osób mi bliskich, w trosce o moje bezpieczeństwo, odradzało taki spacer po nocy mnie, drobnej kobiecie. Czy faktycznie jest czego się bać? Nie wiem – spacerujemy z moim mężczyzną i nie zdarzyło nam się by ktoś nas zaczepił.
Tomasz Płókarz
31 sierpnia 2015 at 09:23Pytanie czy z tym lazeniem po zmroku jest tak samo w calej Ameryce? Nie chce mi sie wierzyc. A z innej beczki – przeczytałem wczoraj na blogu The Simple Dollar, jakie sa ceny usług telefonii komórkowej w Stanach i jestem w ciężkim szoku.
kashienka
13 września 2015 at 22:41Wiesz, oczywiście to zależy od miejsca – pewnie jedne są zdecydowanie bardziej bezpieczne od drugich. W centrum miasta jest więcej restauracji, klubów, świateł – ale częściej można spotkać też bezdomnych śpiących na ulicy i czasem zaczepiających człowieka. Na pięknych osiedlach na przedmieściach jest często natomiast tak ciemno, że nie widać kompletnie nic, co także nie zachęca do spacerów.
W sensie, że te ceny takie wysokie? Powiem szczerze, że miałam półtora roku służbowy telefon i nie płaciłam rachunków, ale z tego co wiem, to nie były to kwoty astronomiczne.
niemilcząca
31 sierpnia 2015 at 10:33Wydaje mi się, że napisałaś tego posta pod wpływem tęsknoty za domem 🙂 ciekawe, czy miałabyś takie same odczucia, gdybyś nie wyjechała, dalej mieszkała w małym miasteczku, gdzie wszyscy by się znali i zarazem o Tobie plotkowali 🙂 przepraszam, nie chcę Cię urazić. Te rzeczy są bardzo urokliwe, które opisałaś, ale jak się mieszka gdzieś daleko i bardzo rzadko bywa w domu. Miłego dalszego pobytu w PL :*
kashienka
13 września 2015 at 22:44Oczywiście, że pisałam pod wpływem tęsknoty :)))))) Ja mieszkałam tutaj, to nic mnie bardziej nie wkurzało, niż małomiasteczkowa mentalność! Chciałam się jak najszybciej stamtąd wynieść i przenieść do dużego, anonimowego miasta. Dopiero po czasie spędzonym z dala od tego wszystkiego dostrzega się pewne plusy:) Dzięki!
justyn25
31 sierpnia 2015 at 12:32Jeszcze tydzien i ja tez zjem polski chleb, za ktorym najbardziej tesknie! 😀
kashienka
13 września 2015 at 22:44Smacznego! Nie ma niczego lepszego od polskiego chleba 🙂
Paula
3 września 2015 at 18:23Piękną mamy Polskę! 🙂 pozdrawiam 🙂
kashienka
13 września 2015 at 22:45Zgadzam się w 100%:)
ByMinia
4 września 2015 at 12:06Jeju nie mogłabym mieszkać poza Polska tak na stałe:( podziwiam:)
Pozdrawiam, byminia.blogspot.com
kashienka
13 września 2015 at 22:45Kwestia przyzwyczajenia, życie w innym kraju ma też swoje plusy 🙂
Mags WKD
27 lutego 2016 at 19:16Każde miejsce ma swój urok, fajny post 🙂
kashienka
2 marca 2016 at 20:17Dokładnie tak! Trzeba tylko umieć dostrzec te pozytywne strony 🙂
Kasia
31 października 2017 at 16:42Pierwsze trzy punkty to i u mnie aktualne, chociaż przeprowadziłam się tylko do innego miasta w PL 😀
Bardzo brakuje mi tutaj potraw przygotowywanych przez moją mamę, nawet chleb mi tak nie smakuje jak w Toruniu 😉
Poza tym w Toruniu potrafiłam wyjść w środku nocy nawet na 10 km spacer i czułam się bezpiecznie, a w Warszawie powrót do domu po godzinie 19 napawa mnie przerażeniem…
No i dziwnie jest nie mijać na ulicach nikogo znajomego, nie znać swoich sąsiadów itd. 🙂
kashienka
10 listopada 2017 at 18:31No widzisz – nawet przeprowadzka w Polsce może dać podobny efekt 🙂 Dobrze, że zawsze można wrócić w rodzinne strony, choćby w odwiedziny <3
Alina
3 listopada 2017 at 01:50To wszystko zależy gdzie się mieszka! Ja mieszkam po Waszyngtonem i chodzimy po nocach bez gazu pieprzowego i nie jesteśmy sami. W dużych miastach jest to samo. Mam tez blisko wszędzie i bułeczki prosto z piekarni i kawiarnie nie starbucksowe. W weekendy do auta nie wsiadamy bo wszędzie pieszo albo na rowerze. Takie miejsca tez są tu! Nie za wiele, ale są! 🙂
kashienka
14 listopada 2017 at 00:14Ale ja nie mówiłam, że nigdzie ich nie ma 🙂 Ja np. mieszkając teraz w Tampie czuję się o niebo bezpieczniej niż w Atlancie. Dużo spacerujemy po okolicy, nawet wieczorami, bo mieszkamy w miłej dzielnicy. Tylko piekarni dobrej nam brak – ale co jakiś czas jest Farmer’s Market zaraz obok nas i mają pyszne pieczywo 🙂