Mam dzisiaj rocznicę. Ale nie kolejnych urodzin (na szczęście!) a rocznicę najlepszego wyjazdu w moim życiu. Dokładnie rok temu, wylądowałam na amerykańskim lotnisku, pełna nadziei i lęku. O swoim emocjach, jakie towarzyszyły mi tego dnia, pisałam więcej w notce podsumowującej moje pierwsze pół roku (kto przegapił, zapraszam tutaj). Dzisiaj napiszę zaś parę słów o tym, że czasem warto wyjść ze strefy komfortu i dać sobie szansę na zmiany. Jeśli temat Was ciekawi, to serdecznie zapraszam do czytania 🙂
ODWAŻNA DECYZJA
Przed wyjazdem parę osób gratulowało mi i podziwiało za odważną decyzję, a ja tylko wzruszałam ramionami i mówiłam “phiii, jaka tam odważna?”. Dzisiaj, z perspektywy roku, stwierdzam, że była to najodważniejsza decyzja, jaką podjęłam w życiu. Dzisiaj wiem, jak wiele rzeczy mogło pójść nie po mojej myśli, nie udać się tak, jakbym chciała, a ja byłabym kolejną osobą płaczącą wieczorami w poduszkę i odliczającą czas do powrotu. Miałam niesamowicie dużo szczęścia, że trafiłam na cudownych ludzi, którzy sprawili, że moje życie na emigracji jest w znakomitej większości najlepszym doświadczeniem życiowym, jakie mogłam kiedykolwiek zdobyć. Czasem myślę, co by było, gdybym wtedy została w Polsce. Czy byłabym równie szczęśliwa, jak teraz, czy może mieszkając i pracując w kraju, nadal tęskniłabym za tym, co zawsze chciałam poznać?
WYJŚCIE ZE STREFY KOMFORTU I ŻYCIOWE ZMIANY
Czasem ciężko jest podjąć decyzję o zmianach. Bo mimo, że narzeka się na wiele rzeczy i nie jest do końca szczęśliwym ze swoim życiem, to łatwiej i zdecydowanie bezpieczniej, jest tkwić w tym co znane, we własnej strefie komfortu, niż rzucać się na głęboką wodą i zaczynać wszystko od zera w nowej rzeczywistości. Często jest trudniej, jest inny język, kultura, zwyczaje, ludzie, nastawienie i tysiące maleńkich spraw, tak różnych, niż te znajome. No i tęsknota za domem dopadająca czasem zupełnie znienacka. Ale warto, po stokroć warto, dać sobie szansę na zmiany. Doświadczenie, które zdobywa się, żyjąc w innym kraju, jest bezcenne. Człowiek staje się znacznie silniejszy, mądrzejszy i bardziej zaradny. A przy okazji można przeżyć przygodę życia i spełnić marzenia, które kiedyś wydawały się całkiem nierealne :)))
ROK I CO DALEJ?
W wiadomościach często pytacie co dalej. Bo jeśli dzisiaj piszę notkę rocznicową, zamiast siadać na walizkach i próbować upchnąć w nich to, co przywiozłam ze sobą z Polski, plus to co udało mi się zgromadzić przez cały ten rok, to wniosek, że JESZCZE nie wyjeżdżam stąd, nasuwa się dość automatycznie. Będąc w Polsce podczas świąt aplikowałam o nową wizę, przedłużając tym samym program, w którym uczestniczę, o kolejne pół roku. Czyli do sierpnia moje życie nie zmieni się z pewnością w drastyczny sposób. A co będzie dalej? Sama jeszcze nie wiem:-))) Ale jak tylko jakieś decyzje zostaną podjęte, na pewno Was o tym poinformuję.
24 komentarze
Kasia
3 lutego 2015 at 18:48Kasiu uwielbiam Twojego bloga! poznałam go przez przypadek, jak kiedyś skomentowałaś coś komuś na instagramie (jesteś chyba miłośniczką instagrama, zupelnie jak ja!:D) i już zostałam 😉 bardzo fajnie się Ciebie czyta, podoba mi się luźny język i Twoje zabawne wstawki. Mam wrażenie że mam przed sobą relacje z podróży jakiejś dobrej znajomej a nie obcej osoby. Życzę Ci dużo szczęścia w USA! Ja na Twoim miejscu chyba bym została….ale zupełnie inaczej się pisze z perspektywy Polki w Polsce i Polki na emigracji.
Sama chciałabym kiedyś co najmniej zwiedzić Stany, może nawet troche pomieszkać ale niestey słyszałam że z moim przyszłym zawodem (lekarz) raczej ciężko kiedy się skończy studia i specjalizację w Polsce 🙁
pozdrawiam!
i mam prośbę- pisz częściej!!! 😉
kashienka
19 lutego 2015 at 18:39Awww<3 Ale mi miło! Takie komentarze naprawdę dodają mi skrzydeł :-*
Niestety, z tym "zostaniem" to nie jest tak prosto, procedury wizowe i papierologia to dramat, trzeba najpierw rozważyć wszystkie za i przeciw i poszukać możliwych (legalnych) opcji. Choć nie ukrywam, że biorę pod uwagę mieszkanie tu jeszcze jakiś czas:)
Postaram się pisać częściej, tematów mi nie brakuje tylko najczęściej czasu na pisanie! Buziaki:)*
Ana
3 lutego 2015 at 19:13Popieram przedmówczynię, pisz częściej! Uwielbiam sposób, w jaki przekazujesz "co tam u Ciebie w Ameryce?", uwielbiam czytać Twoje spostrzeżenia, zwłaszcza na temat ich "dziwactw" 🙂
kashienka
19 lutego 2015 at 18:43Takie słowa to balsam dla mojej duszy<3 Dziękuję! Postaram się częściej pisać o tych różnicach, bo widzę, że posty z tej serii cieszą się największą popularnością:)
kazetka
3 lutego 2015 at 19:24Kochana zdradzisz jakiego aparatu uzywasz do robienia zdjęć? Zastanawiam się nad kupnem właśnie…
kashienka
19 lutego 2015 at 18:46Oczywiście! Od października używam Sony Alfa5000 i jestem mega zadowolona z niego:)
Anonimowy
3 lutego 2015 at 19:25Przecież dopiero co szykowałaś się do wyjazdu!
kashienka
19 lutego 2015 at 18:46Prawda?! Mnie też się wydaje jakby to wczoraj było 😉
Anonimowy
4 lutego 2015 at 16:17hej. sledze od dosc dlugiego czasu twojego instagrama i blog ( nie przeczytalam jeszcze wszystkich notek) ale chyba nie zlaplam jak to sie stalo ze wyjechalas? moglabys poswiecic temu tematowi troche czasu albo podrzucic mi linka to postu bo moze przeoczylam? Pojechalas do pracy, do znajomych, do szkoly? o co chodzi z tym 4dniowym kursem zaraz po przyjezdzie o ktorym pisalas? z gory dziekuje za odp!
kashienka
19 lutego 2015 at 20:08Witaj! Parokrotnie wspominałam, ale nigdy całej notki o tym faktycznie nie było:-) Skorzystałam z programu tzw. wymiany kulturowej i pojechałam na rok jako au pair. Czterodniowy kurs w okolicach Nowego Jorku był programem treningowym związany z przygotowaniem do pracy z dziećmi i pierwszą pomocą. Nie miałam nikogo znajomego w Atlancie, przyjechałam do rodziny goszczączej i to u nich mieszkam podczas trwania programu:-)
Joanna Marek
4 lutego 2015 at 19:32To gratulacje i zycze szczescia oraz powodzenia na nastepne lata zycia w Ameryce. Ja juz bede 4 lata w USA i tez obawialam sie zmian i przeprowadzki. Nie lecialam w nieznane bo do mojego chlopaka (obecnie meza) ……sama w nieznane chyba bym sie nigdy nie odwazyla. 🙂
kashienka
19 lutego 2015 at 20:09Dziękuję bardzo Joanno! Cztery lata to kawał czasu. A Twój mąż to Polak czy Amerykanin? 🙂
Aga Wloch
5 lutego 2015 at 00:26Gratuluje trafnej decyzji. Masz racje, warto dac sobie szanse na zmiany. Ja taka decyzje podjelam 10 lat temu, I od 10 lat mieszkamy w Londynie. Marzy mi sie jeszcze wyjazd dalej, moze Stany lub Kanada. Ale jak ma sie dzieci te decyzje o zmianach trzeba bardziej zaplanowac.
Zycze Ci Kasiu duzo szczescia I powodzenia.
P.S. Zgadzam sie z komentarzami powyzej: pisz czesciej 🙂
kashienka
19 lutego 2015 at 20:1110 lat w Londynie! Super, tam jest ekstra, choć dla mnie pogoda nieco zbyt deszczowa;-) faktycznie, mnie udało wyjechać się w takim momencie, że nie miałam w Polsce żadnych zobowiązań, wtedy łatwiej podejmuje się decyzje. A jak są dzieci bardziej trzeba wszystko zaplanować. Chyba faktycznie muszę postarać się pisać częściej:-)
Anonimowy
5 lutego 2015 at 14:12Czekamy na notkę o wrażeniach B. z Europy:-)
kashienka
19 lutego 2015 at 18:50Już jest na blogu:))))
english-at-tea
6 lutego 2015 at 21:01Minęło jak z bicza strzelił, nie? ;D Życzę podejmowania samych słusznych decyzji w tym roku!
kashienka
19 lutego 2015 at 20:11Dziękuję bardzo :-):-* Oj trochę tych decyzji będzie w tym roku!
Lifestyle By Ania
13 lutego 2015 at 08:25Jak to mówią: Ci co nie ryzykują nie piją szampana;). Pewnie, że warto ryzykować i spełniać swoje marzenia. A dopuszczasz do siebie myśl, że mogłabyś zostać na zawsze w Stanach?
kashienka
19 lutego 2015 at 19:20Dokładnie! No risk, no fun 🙂
Dopuszczam, chociaż unikam słowa "na zawsze", ale dopuszczam do siebie myśl zostania tutaj na dłużej 🙂
AnnaR
13 lutego 2015 at 19:18Ja jestem z tych odważnych ale zdecydowanie zbyt późno sie ogarnęłam i wyszłam z szuflady. Teraz mam przedszkolaka i "takie" zmiany sa niewskazane. Moze kiedyś. Młody dorośnie a ja udam sie w podróż życia 🙂
kashienka
19 lutego 2015 at 20:12Tak jak pisałam już wyżej, pewne decyzje zdecydowanie trudniej podejmuje się mając dzieci. Ale za to ile radości one dają:-))))) a na podróż życia nigdy nie jest za późno! :-*
monica hein
28 lutego 2015 at 03:14ja juz jestem tutaj 8 lat 🙂 i niestety ja lecialamm w nieznane 🙂 jako aupair 🙂 a teraz mam rodzine i nie wyobrazam sobie zycie gdzies indziej 🙂 kocham NYC 🙂
kashienka
2 lipca 2015 at 01:25Ja też jako au pair – ale spodobało mi się bardzo w USA:)))